Dawno, dawno temu (a może wcale nie tak dawno, bo w 1925r.), papież Pius XI wprowadził, do liturgii kościoła katolickiego, Uroczystość Chrystusa Króla. Kiedyś obchodzono ją w październiku, obecnie w ostatnią niedzielę roku liturgicznego. Tak jest – ostatnią. Za tydzień I niedziela Adwentu, czyli czas „oczekiwania”, ale przed nią jeszcze Andrzejki (zabawy i hulanki do białego raaa … teoretycznie tylko do północy).
Wracając jednak do tematu – chyba
nie ma na świecie chrześcijanina, który w pełni świadomie zanegowałby fakt, że
Jezus Królem rzeczywiście jest. Przyszedł do nas jako bobas, dorastał, żył
wśród ludzi, a później umarł za nich na krzyżu. Ogromny akt poświęcenia. Teraz szczypta mądrości z ekai.pl : „W ikonografii Chrystus Król już od starożytności
przedstawiony jest jako Pantokrator, czyli Wszechwładca, zasiadający na tronie,
mający ziemię za podnóżek lub trzymający glob ziemski w dłoni. Tak przedstawiają
Jezusa dawne ikony i mozaiki. Tak też wielokrotnie ukazuje Go Apokalipsa - jako
zasiadającego na tronie, któremu całe stworzenie oddaje cześć”.
Święto Chrystusa Króla jest również dniem
Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. KSM to ogólnopolskie stowarzyszenie, które wyrosło z Akcji Katolickiej, skupiające młodzież wierzącą. Powstało w 1934 r. (ciekawe, ile lat mają teraz pierwsi
„KaeSeMowscy” młodzieńcy ;) ?) Zajmuje się zmienianiem siebie i otocznia
zgodnie z wartościami chrześcijańskimi – to dopiero misja!
Zdecydowanie bliższa mojemu sercu
formacja, która dzisiaj świętuje, zwie się intrygująco: LSO. Ten tajemniczy
skrót to nic innego, jak Liturgiczna Służba Ołtarza. Każdy kto w kościele był
przynajmniej raz w życiu, z jej
członkami na pewno miał do czynienia. Ubiór charakterystyczny: białe komeżki,
kołnierzyk np. fioletowy, czasem „sutanka” – u Pijarów w Rzeszowie długa, czerwona
spódnica, sprawiająca, że jej właściciel wyglądem przypomina młodego biskupa
(choć w rzeczywistości jest po prostu – MINISTRANTEM). Młodzian postawiony w
hierarchii wyżej, bardziej doświadczony, wiedzący co, gdzie i kiedy, ubrany jest
w białą albę i przepasany sznurkiem (czyt. „cingulum”) – to LEKTOR. A więc
ministrant, lektor i dziewczyny ze scholi tworzą ekipę, która dzisiaj „baluje”.
Pamiętam rok 2001. Były wakacje. Wcześniej
nigdy o tym nie myślałem (więcej – o kiszonych ogórkach i pieniążkach w
podłodze - na http://siwizna.blogspot.com/2012/02/duga-przygoda-czyli-czas-na-mae_26.html), ale pod wpływem chwili zgodziłem się. Tato zaprowadził mnie do Zakrystii. Co było
dalej? Przez kolejne 12 lat chadzałem tam, wychodziłem przed ołtarz, dzwoniłem
dzwonkami i gongiem, przypalałem węgielki w kadzielnicy,
nosiłem krzyż, stawałem przy ambonie i modliłem się. Ważny to był/jest, dla mnie, okres w życiu. Przez te wszystkie lata, będąc ministrantem a później lektorem,
miałem oczywiście chwile zwątpienia.
Ale, jak to Budka
Suflera zwykła grać, „po nocy przychodzi dzień”, więc (mogę stwierdzić z
czystym sumieniem, że) bycie dla Pana Boga zawsze dawało i wciąż daje mi
radość.
Chwała Panu!