wtorek, 24 grudnia 2013

Już blisko...

Za chwilę "Pasterka". Czekam z niecierpliwością. Może w tej całej konsumpcji Świąt, związanej z kupowaniem prezentów, przygotowaniem potraw i wszechobecnym sprzątaniem, jest też coś ważnego. Wszystko robi się po to, by być blisko drugiego człowieka ( no ... może z wyjątkiem słuchania George'a Michela i jego "Last Christmas") . To naprawdę świetna sprawa.

Żeby tylko nie zapomnieć, że właśnie dziś - jak co roku - rodzi się dla nas Bóg, a nasze "bycie blisko" trzeba skierować również w Jego stronę.

Życzę Wam zdrowia, wszelkiej pomyślności i byśmy każdego dnia mogli powiedzieć sobie: nie jestem, w swojej wierze, takim żółtodziobem jakim byłem wczoraj - zrobiłem krok do przodu!

A to muzyczny upominek ode mnie :) o Józefie, ten to dopiero BYŁ BLISKO

niedziela, 24 listopada 2013

Król i basta!


Dawno, dawno temu (a może wcale nie tak dawno, bo w 1925r.), papież Pius XI wprowadził, do liturgii kościoła katolickiego, Uroczystość Chrystusa Króla. Kiedyś obchodzono ją w październiku, obecnie w ostatnią niedzielę roku liturgicznego. Tak jest – ostatnią. Za tydzień I niedziela Adwentu, czyli czas „oczekiwania”, ale przed nią jeszcze Andrzejki (zabawy i hulanki do białego raaa … teoretycznie tylko do północy).
Wracając jednak do tematu – chyba nie ma na świecie chrześcijanina, który w pełni świadomie zanegowałby fakt, że Jezus Królem rzeczywiście jest. Przyszedł do nas jako bobas, dorastał, żył wśród ludzi, a później umarł za nich na krzyżu. Ogromny akt poświęcenia.  Teraz szczypta mądrości z ekai.pl : „W ikonografii Chrystus Król już od starożytności przedstawiony jest jako Pantokrator, czyli Wszechwładca, zasiadający na tronie, mający ziemię za podnóżek lub trzymający glob ziemski w dłoni. Tak przedstawiają Jezusa dawne ikony i mozaiki. Tak też wielokrotnie ukazuje Go Apokalipsa - jako zasiadającego na tronie, któremu całe stworzenie oddaje cześć”.
Święto Chrystusa Króla jest również dniem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. KSM to ogólnopolskie stowarzyszenie, które wyrosło z Akcji Katolickiej, skupiające młodzież wierzącą. Powstało w 1934 r. (ciekawe, ile lat mają teraz pierwsi „KaeSeMowscy” młodzieńcy ;) ?) Zajmuje się zmienianiem siebie i otocznia zgodnie z wartościami chrześcijańskimi – to dopiero misja!
Zdecydowanie bliższa mojemu sercu formacja, która dzisiaj świętuje, zwie się intrygująco: LSO. Ten tajemniczy skrót to nic innego, jak Liturgiczna Służba Ołtarza. Każdy kto w kościele był przynajmniej raz w życiu,  z jej członkami na pewno miał do czynienia. Ubiór charakterystyczny: białe komeżki, kołnierzyk np. fioletowy, czasem „sutanka” – u Pijarów w Rzeszowie długa, czerwona spódnica, sprawiająca, że jej właściciel wyglądem przypomina młodego biskupa (choć w rzeczywistości jest po prostu – MINISTRANTEM). Młodzian postawiony w hierarchii wyżej, bardziej doświadczony, wiedzący co, gdzie i kiedy, ubrany jest w białą albę i przepasany sznurkiem (czyt. „cingulum”) – to LEKTOR. A więc ministrant, lektor i dziewczyny ze scholi tworzą ekipę, która dzisiaj „baluje”.
Pamiętam rok 2001. Były wakacje. Wcześniej nigdy o tym nie myślałem (więcej – o kiszonych ogórkach i pieniążkach w podłodze - na http://siwizna.blogspot.com/2012/02/duga-przygoda-czyli-czas-na-mae_26.html), ale pod wpływem chwili zgodziłem się.  Tato zaprowadził mnie do Zakrystii. Co było dalej? Przez kolejne 12 lat chadzałem tam, wychodziłem przed ołtarz, dzwoniłem dzwonkami i gongiem, przypalałem węgielki w kadzielnicy, nosiłem krzyż, stawałem przy ambonie i modliłem się. Ważny to był/jest, dla mnie, okres w życiu. Przez te wszystkie lata, będąc ministrantem a później lektorem, miałem oczywiście chwile zwątpienia.  
Ale,  jak to Budka Suflera zwykła grać, „po nocy przychodzi dzień”, więc (mogę stwierdzić z czystym sumieniem, że) bycie dla Pana Boga zawsze dawało i wciąż daje mi radość.


Chwała Panu! 

piątek, 1 listopada 2013

Ksiądz Jan od biedronki

Ktoś powiedział mi kiedyś, że mam przy sobie mocną ekipę. Faktycznie, moi patronowie to zdecydowanie pierwsza liga wśród świętych: św. Jakub, Archanioł Michał i Archanioł Gabriel. Te znajomości muszą zaprocentować! 


Dzisiaj 1. listopada, Dzień Wszystkich Świętych. Święto paradoksalnie bardzo radosne. W czasach PRL-owskich, starano się nadać mu charakter świecki i nazywano je dniem Wszystkich Zmarłych albo Świętem Zmarłych. Ta nazwa  utrwaliła się w świadomości wielu osób, jako kościelna uroczystość: Wszystkich Świętych. Zmarłych - de facto - wspominamy jutro (Zaduszki).

Odkąd pamiętam, wraz z nastaniem listopada, nie dało się w gazetach nie zauważyć wiersza ks. Jana Twardowskiego "Spieszmy się", a w stacjach radiowych Budki Suflera, śpiewającej, że wszyscy święci balują w niebie i złoty sypie się kurz. Ja też dzisiaj przywołam słowa "ks. Jana od biedronki", ale nie te, najbardziej "oklepane":

Kiedy wy­daje się, że wszys­tko się skończyło,
wte­dy do­piero wszys­tko się zaczyna.


                                   ks. Jan Twardowski

piątek, 25 października 2013

Dzieci i ryby głosu nie mają, a księża bardzo źle nim władają

Im dłużej studiuję, tym bardziej pewny jestem tego, że ludzie nie potrafią mówić. Albo lepiej - nie potrafią przemawiać. Wielu wykładowców z naprawdę ciekawego tematu, potrafi zrobić przykre dla uszu, oczu i umysłu, wystąpienie (nudne jak flaki z olejem). I niestety nie jest to przywara wyłącznie nauczycieli akademickich. Wśród księży widzę sprawę podobnie. Nieraz po Mszy Świętej, czuję się winny. Winny tego, że nie słuchałem (kazania, czytań, Ewangelii). Usprawiedliwiam się tylko stwierdzeniem - "przecież tego nie dało się słuchać". I to nie ze względu na treść, ale ze względu na formę. Niestety, nasza homiletyka (dział teologii zajmujący się głoszeniem kazań) leży i kwiczy. Próżno liczyć, że się szybko z tej gleby podniesie. Ale żeby spuścić trochę powietrza z mojego grobowego wpisu, muszę powiedzieć, że widzę też światełko (albo światełka) w tunelu. W swoim życiu, oprócz trudnych do przeżycia kazań, wysłuchałem wielu znakomitych. I tak, naprawdę świetnym kaznodzieją jest ks. Piotr Pawlukiewicz. Nie ma w jego wypowiedziach nic ze zbędnego patosu  wielu biskupów i upchanych w każde zdanie metafor. To właściwy człowiek na właściwym miejscu. Z przyjemnością słucham go w kościele, jak i w radiu. Ksiądz Pawlukiewicz mówi językiem współczesnym. (http://www.youtube.com/watch?v=ZdJhuC7wtL8) Nie sypie z rękawami archaizmami, które prędzej nić dwudziestolatek, zrozumiałby Mieszko I. Co ważne, podchodząc do ambony, jest normalny - tak po prostu, nie zakłada maski jedynego sprawiedliwego. Podejrzewam, że gdyby kupuje w sklepie pieczywo, mówi do ekspedientki  podobnie jak do wiernych. 
Innym , który znalazł swój sposób na mówienie o Bogu, jest Jakub Bartczak z Wrocławia, określany mianem "rapującego księdza". „Wywodzę się z hip-hopowego środowiska. Rapowałem w przeszłości z bratem i przyjaciółmi. Było to na długo przed seminarium, ale poczułem powołanie i wybrałem taką drogę życia, jako kapłan” – powiedział. Ks. Jakub przyjął święcenia w 2007 roku. Wcześniej działał w zespołach: "Drugi element i WN Drutz". Swoją hip-hopową zajawkę zamienił w  formę Ewangelizacji. Czasem żałuję, że Wrocław jest tak daleko, bo chętnie zobaczyłbym księdza, który razem z dzieciakami rymuję:
"Człowieku, czytaj pismo święte
Pytaj, czytaj, weź do ręki ”Żywe Słowo”, te ”Święte Księgi”
Do wyprostowania są drogi kręte
Człowieku, czytaj pismo święte
Pytaj, czytaj, Święte Księgi
Za słowo życia – Bogu dzięki!".



Takich ludzi jest  więcej (i mam szczęście znać ich osobiście), ale wciąż zbyt mało. "Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo". I żeby ci robotnicy, ze swoim słowem, potrafili dotrzeć do ludzi  :)

środa, 23 października 2013

"Marionetka w rękach Boga"






Czat z Martą Kalandyk,
studentką UJ, absolwentką studia aktorskiego Lart w Krakowie, śpiewającą aktorką Teatru „Atmosfera”                                                                                                                                                                              


    
                  
                                                                 
                                                                                                                                       Żółtodziób: Zapytałem Cię kiedyś, co czuje człowiek, mając „spoczynek w Duchu Świętym” (kiedy leży na ziemi). Powiedziałaś, że to niezwykłe, słodkie uczucie. Z perspektywy czasu odbierasz to doświadczenie inaczej?


Marta Kalandyk: Wbrew pozorom, to bardzo osobiste pytanie i trudno udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi. Każdy przeżywa je w inny sposób i Duch Święty każdego dotyka inaczej. Mogę opowiedzieć o sobie. Co się czuje? Faktycznie, jest to coś wyjątkowego, ciepłego, pełnego pokoju, radości i miłości. Za każdym razem gdy tego doświadczam, myślę sobie: Panie, dzięki Ci, że to czuję ! Zdaję sobie też sprawę, że tyle grzechów, tyle rzeczy z których nie jestem dumna, mam na swoim koncie,  a mimo to Bóg, Duch Święty daje mi tak ogromną łaskę, tyle siły. Po tym zawsze mam poczucie, że jestem na właściwym miejscu. Bóg to najlepsze co mogło mnie w życiu spotkać i nie mogę tego zaniedbać. Tak jak wspomniałam, spoczynek w Duchu Świętym to nie tylko leżenie na ziemi, ale też coś innego. Nie zapomnę sytuacji, kiedy podchodząc do błogosławieństwa nie upadłam, ale poczułam, że coś wchodzi we mnie od głowy przez całe ciało, cudowna energia. Byłam tym roztrzęsiona, musiałam usiąść by dojść do siebie.

Ż: Po tym co mówisz, muszę stwierdzić, że jesteś bardzo wrażliwą osobą. To powód, dla którego zajęłaś się muzyką?

MK: Tak, jestem bardzo wrażliwą osobą, ale to na pewno nie był jedyny powód, dla którego zajmuję się tym, czym się zajmuję. Pewnie dzięki temu, jestem bardziej wyczulona na słowa       i dźwięki, ale odkąd pamiętam, muzyka zajmowała najważniejsze miejsce w moim życiu i sercu.

Ż: Lubisz śpiewać o Bogu… hmmmmm… a może raczej dla Boga?

MK: Zdecydowanie dla Boga, na Jego cześć i chwałę. A czy lubię? Tak lubię, a nawet kocham to robić. To właśnie w piosenkach o Bogu stawiałam swoje pierwsze wokalne kroki w Małym Chórze św. Józefa Kalasancjusza, z którym jestem nierozerwalnie związana. Inną kwestią jest to, że są to po prostu bardzo piękne utwory, które śpiewa się z ogromną przyjemnością.

Ż: Kiedy usłyszałem "Chlebie najcichszy" w Twoim wykonaniu, byłem pod ogromnym wrażeniem. Z drugiej strony śmiałem się z tego, że lubisz Beyonce (za to przepraszam). Czy można powiedzieć, że śpiew to jest Twoja forma modlitwy?

MK: Inspiruje się wieloma wokalistami. Beyonce jest naprawdę świetna!  W dalszym ciągu ją bardzo lubię. Miło, że podoba Ci się moje wykonanie ,,Chleba". Za każdym razem, gdy śpiewam tę piosenkę, na chwile uciekam z „tu i teraz” i przenoszę się w jakąś inną czasoprzestrzeń. Zatracam się w muzyce, słowach i śpiewam całym sercem. To jest bardzo wyjątkowy utwór. I tak, zdecydowanie śpiew to moja forma modlitwy. Często sobie myślę, że chyba chodzi też o to, żeby Bogu ofiarować to, co się od Niego dostało, swoje talenty. I ja to właśnie robię, a raczej staram się robić, jak tylko mogę najlepiej.

Ż: Czyli warto czasem zamienić „zdrowaśki” na inną formę modlitwy?

MK: Każda forma jest dobra i ważna. Wydaje mi się, że nie liczy tu się ilość odmówionych „zdrowasiek” czy prześpiewanie, od deski do deski, śpiewnika pielgrzymkowego. Nie, tu chodzi o intencje, z jakimi coś robimy.

Ż: Zawsze bawiły mnie wywiady typu „dokończ zdanie”, ale nie mogę się powstrzymać: teatr to dla mnie…

MK: Dotarliśmy do najtrudniejszego pytania. Hhmmm.. teatr to dla mnie… chyba nie mogę odpowiedzieć jednym zdaniem, bo to za mało, by umieścić w nim wszystkie te rzeczy, które krążą mi po głowie, gdy myślę o teatrze.

Ż: Od ponad roku kierujesz Teatrem Atmosfera, działającym przy parafii oo. Pijarów w Rzeszowie. „Atmosfera” – skąd ta nazwa?

MK:  Nie wiem czy można mówić, że kieruję teatrem. Chyba nie, bo nie poczuwam się do roli kierownika. Jestem jedną z jego części, bo „Atmosferę” tworzą ludzie - każdy z osobna wnosi coś wyjątkowego i swojego, a nazwa to odzwierciedla. W naszym Teatrze panuje dobra, przyjacielska atmosfera; nazwa powstała specjalnie na ubiegłoroczny Przegląd Teatrów Pijarskich w Łowiczu.

Ż: Przegląd Teatrów Pijarskich w Łowiczu - chyba udane przedsięwzięcie?

MK: Tak, i to bardzo !

Ż: Zdobyliście tam nagrodę publiczności za spektakl „Którędy do nieba”. Kolejne wyzwania sceniczne w planach?

MK: Zdecydowanie. Wyzwania już się powoli realizują na naszych próbach. I muszę przyznać, że jeśli wszystko wyjdzie tak jak chcemy, a mam ogromną nadzieję, że tak będzie, to już niedługo zaprezentujemy na scenie coś wyjątkowego. Przed nami sporo pracy -  trzeba oswoić teksty i przygotować stroje. I choć działanie w teatrze to przyjemność, mimo wszystko trzeba też dać trochę z siebie. Ale warto tak się męczyć, chociażby po to, by zobaczyć uśmiech na twarzach ludzi, którzy przyszli na przedstawienie.

Ż: Wspomniałaś o trudnych pytaniach. To teraz bomba: co daje Ci wiara?

MK: Może zabrzmi to dość dziwacznie, ale widzę siebie jako marionetkę w rękach Boga. Gdy tą lalką nie kieruje niczyja ręka, spoczywa biedna i smutna w jakimś szarym kącie, lecz gdy ma nad sobą czyjąś pieczę, jest inna - wesoła i radosna, jest szczęśliwa. Wiara daje mi siłę, by ufać w to, że dam radę, że podołam wszystkim trudom i wyzwaniom, które pojawiają się w moim życiu. Moimi nitkami kieruje Bóg. Daje mi poczucie, że nie siedzę smutna i samotna w kącie, gdy nie mam siły, lecz jestem prowadzona przez życie „cudowną ręką”. Wszystko to , co dzieje się w moim życiu, dzieje się po coś i choć ja tego nie rozumiem, to Bóg wie i pewnego dnia pozwoli mnie samej to zrozumieć.

Ż: Czas kończyć. Przesądni powiedzieliby, że nie powinienem o to pytać, ale co mi tam: o czym marzysz? (proszę, nie odpowiadaj tylko jak Miss Polonia – wyłącznie o pokoju na świecie) J

MK: No wiesz, w tej kwestii muszę się zgodzić z Miss Polonią, bo pokój na świecie jest bardzo potrzebny. Ale o czym marzę ja? O wielu rzeczach - większych i mniejszych. Nic konkretnego nie powiem, bo marzymy o czymś, a życie często daje nam coś innego. Chyba nie ma sensu wypowiadać tego na głos.

niedziela, 20 października 2013

Polskie czytelnictwo religijne jest słabe


Rozmowa z Michałem Wilkiem,
Prezesem Wydawnictwa eSPe z Krakowa, 
biblistą, autorem książek, publikacji i tłumaczeń


Żółtodziób: Czy Polacy są narodem, który lubi czytać?

Michał Wilk: Tak. Wbrew temu, co się potocznie sądzi o czytaniu w Polsce. Najlepiej rzeczywistość oddają fakty. A fakty są takie, że mamy w Polsce ponad 10 tysięcy podmiotów prawnych przyznających numer seryjny ISBN, a zatem wydających książki. 10 tysięcy wydawnictw na 40 milionów ludzi. To ewenement w skali Europy! Oczywiście, połowa z tych 10 tysięcy wydawców to jakieś fundacje robiące swoje ulotki, ale mimo to procent jest naprawdę wysoki. Jeśli liczbę tytułów wydanych w roku 2011 podzielimy przez 365 dni roku, wychodzi, że dziennie w Polsce ukazuje się 213 książek. A zatem owszem, Polacy chętnie czytają, a przynajmniej chętnie kupują książki).Uważam jednak, że trzeba iść w innym kierunku – nie starać się podnosić czytelnictwo mierzone ilością sprzedanych tytułów, lecz szeroko pojętą kulturę czytania, a tu niestety jesteśmy w szarej końcówce.

Ż: Co czytamy najchętniej?

MW: Pięć pierwszych pozycji w rankingu Biblioteki Analiz zajmują: książki kucharskie, proza z wampirami w roli głównej, szeroko pojęta fantastyka, przewodniki turystyczne i horrory.

Ż: Jaka jest więc rola książki w życiu człowieka?

MW: Nie wiem…Wiem, jaka jest natomiast rola książki w moim życiu. . Za dnia – to mój chleb powszedni i źródło dochodów: pracuję w wydawnictwie, prowadzę własną firmę świadczącą usługi wydawnictwom, zajmuję się „wynajdowaniem” tytułów na rynku hiszpańskim, włoskim i angielskim oraz negocjowaniem warunków sprzedaży praw na rynek polski, jestem też tłumaczem z czterech języków… To kawał życia poświęcony książce.

Ż: Jak duże wzięcie mają prasa i książki katolickie?

MW: Niewielkie. Przeciętny nakład tytułu książki to 1300 sztuk. Prasy – od 500 do 5000. Oczywiście są pisma jak Niedziela czy Gość Niedzielny, które szczycą się wysokimi nakładami (po kilkadziesiąt tysięcy), ale to nie są obiektywne dane. Biskupi poszczególnych diecezji zobowiązali proboszczów do obowiązkowego zakupu pewnej ilości numerów dla każdej parafii. Duża część tych gazet jest opłacana, ale trafia do koszy na śmieci , bo nikt ich nie kupuje. A nakłady są w ten sposób zawyżane. Generalnie polskie czytelnictwo religijne jest słabe.

Ż: Czy wydawcy katoliccy mogą zaoferować potencjalnemu czytelnikowi coś ponad to, co oferują „zwykli” wydawcy

MW: Tak. Przykład? Wydawnictwo eSPe, oprócz sprzedaży książek katolickich, prowadzi osobną księgarnię internetową (twoje poradniki.pl) z książkami o tematyce psychologicznej. Z samych książek religijnych żadne wydawnictwo nie byłoby w stanie się utrzymać, jeśli nie ma ekstra dotacji na z zakonu, który jest właścicielem takiego wydawnictwa…

Ż: Jak zachęcić ludzi do czytania, w szczególności prasy i książek katolickich?


MW: Ludzie czytają to, co jest ciekawe. A jakieś 85% książek religijnych wydawanych w Polsce to śmiertelne nudziarstwo… W ostatnich latach się to zmienia, ale generalnie rynek książki religijnej bardzo jeszcze odstaje od normy. Trzeba szukać ciekawych tytułów – to jest podstawa. Innym sposobem działania jest marketing i reklama – jak w każdym innym wydawnictwie. Tylko to jest skuteczne. Na zachęty księży z ambony dawno przestaliśmy liczyć, gdyż to nic nie daje.

"Wiara okiem żółtodzioba" na facebooku :)



ZAPRASZAM!

sobota, 19 października 2013

"Zło dobrem zwyciężaj..."

"Przyjąć dob­ro­wol­nie cier­pienie za dru­giego człowieka to coś więcej niż tyl­ko cier­pieć. Na taką de­cyzję mogą się zdo­być tyl­ko ludzie wewnętrznie wolni." 

Nie mogę darować sobie, że zapomniałem o filmie "Popiełuszko. Wolność jest w nas", transmitowanym wczoraj przez telewizyjną "jedynkę". Wprawdzie oglądałem go już kiedyś w kinie, ale - pomimo tego - lubię do niego wracać . Pewnie duża w tym zasługa Adama Woronowicza, który rewelacyjnie wcielił się w postać ks. Jerzego; jednak byłbym hipokrytą oceniając film tylko i wyłącznie po grze aktorskiej. Kluczem jest fabuła i temat, na podstawie którego została stworzona cała historia. A  klucz jest niezwykły. Na pozór prosty, zwykły, ale potrafiący przy tym otworzyć drzwi do drugiego człowieka. Taki był właśnie ks. Jerzy Popiełuszko...
Obudziłem się dzisiaj późno. Sprzątałem, zmywałem naczynia,  miałem "zabrać się" do czytania. Jako, że jestem uzależniony od telefonu, spojrzałem odruchowo na wyświetlacz, sprawdzając godzinę. I (jak to zwykle w telefonach bywa) obok godziny była data...szczególna ... 19.10.2013 r..  Minęło dokładnie 29 lat od męczeńskiej śmierci Jerzego. Założyłem  buty, ubrałem kurtkę, złapałem za dokumenty i dziarskim krokiem ruszyłem w kierunku pobliskiego sklepu. Kupiłem znicz i zapałki. Wsiadłem do metra. Po chwili byłem już na Żoliborzu. To właśnie w tej dzielnicy Warszawy, znajduje się kościół  św. Stanisława Kostki. Świątynia, w której posługiwał ks. Popiełuszko i miejsce historycznie szczególne w latach 80., kiedy odprawiano w nim msze święte ZA OJCZYZNĘ (zainicjowane przez ks. Teofila Boguckiego). 


 Stoliki z książkami rozstawione przy ogrodzeniu kościoła, ludzie krążący jak mrówki między grobowcem na zewnątrz a ławkami w środku. Atmosfera podniosła. Kilka (rejestrujących wszystko) kamer. W tym całym zamieszaniu, każdy po cichu się modlił (z wyjątkiem starszej kobiety, która modląc się bardzo głośno, nie pozwalała mi słyszeć swoich myśli), składał kwiaty czy zapalał skromną świeczkę. Robili to przeważnie ludzie starsi. Niestety. Czasem mam wrażenie, że my (młodsi od nich wiekiem i rozumem pewnie też) zapominamy o przeszłości - jesteśmy przyzwyczajeni do wolności, do wszelkich swobód, nie pamiętając o historii, Bogu, o tych którym tę wolność zawdzięczamy...

Podobno kazania czytał z kartki, głosem zbytnio nie modulował i dzisiaj tłumów raczej by nie porwał. A jednak było w nim coś, co łączyło...

"Ma­my wy­powiadać prawdę, gdy in­ni mil­czą. Wy­rażać miłość i sza­cunek, gdy in­ni sieją niena­wiść. Za­mil­knąć, gdy in­ni mówią. Mod­lić się, gdy in­ni przek­li­nają. Pomóc, gdy in­ni nie chcą te­go czy­nić. Prze­baczyć, gdy in­ni nie pot­ra­fią. Cie­szyć się życiem, gdy in­ni je lekceważą."

BŁ. KSIĘŻE JERZY - MÓDL SIĘ ZA NAMI !

czwartek, 11 lipca 2013

Fragua!

Jako, że - w trakcie przetrząsania internetu - słucham  dużo muzyki, co jakiś czas, trafiam na "nowości", które zostają ze mną  dłużej. Są to zwykle utwory religijne, ale nie te wykonywane przez "wyjące" wniebogłosy, dojrzałe wiekiem, członkinie chórów parafialnych (swoją drogą ...  rację miał szef portalu "stacja7.pl", pisząc w  książce: W polskich parafiach stosuje się dwie zasadnicze metody formowania chórów - humanitarną, która polega na dobrowolnych zgłoszeniach osób żywiących gorące przekonanie, że umieją śpiewać, oraz klasyczną, będącą rodzajem łapanki organizowanej przez organistę wśród parafialnych aktywistów, na skutek czego do grona chórzystów trafiają przewodniczący Akcji Katolickiej oraz gosposia).
Muzyka, której słucham to muzyka raczej nieliturgiczna, ale oczywiście chrześcijańska, choć samo określenie "muzyka chrześcijańska" części artystów (m.in. Litzy z Luxtopedy, 2Tm2,3, Arki Noego i kilku innych) się nie podoba. Przyjmijmy, w takim razie, że to po prostu muzyka grana przez chrześcijan.
Od dawien dawna, z uśmiechem na twarzy, wracam do piosenek zespołu TGD, Beaty Bednarz czy ludzi tworzących koncert "Jednego serca, jednego ducha" w Rzeszowie. Jak wspomniałem, zdarza się jednak, że (co jakiś czas) udaje mi się odkryć coś zupełnie nowego. I tak całkiem niedawno znalazłem na youtubie nagrania zespołu "Fragua".  Panowie grają szeroko pojętego rocka. I, co warte podkreślenia - rocka bardzo dobrego . Mocne brzmienie, niepodobne do oazowych hitów (choć de facto treściowo zbliżone do nich), opartych na trzech akordach i wątpliwym w swej jakości wokalu. Nazwa zespołu ściśle wiąże się z charyzmatem Zgromadzenia Misjonarzy Klaretynów, gdyż 'fragua' to po hiszpańsku 'kuźnia', a do kuźni właśnie św.Antoni Maria Klaret porównywał życie duchowe człowieka.
Ktoś śpiewa? Uwaga ... to może zaskoczyć ... śpiewa KSIĄDZ - o.Marcin 'Koval' Kowalewski CMF, który jest również założycielem bandu. O reszcie wiem niewiele: Sebastian Ruciński - gitara solowa,
Kosma Kalamarz - gitara basowa, Przemek Smaczny - perkusja. Jeśli chodzi o warstwę muzyczą, to "Fragua" ma w sobie coś z takich zespołów jak: "Happysad", "Strachy na lachy", "Leniwiec", czy lubiący "rzucić  mięsem", punkowy - "Pull the wire".

Zespół występował m.in. w Żaganiu, Wrocławiu, Łodzi (3R for Trinity w łódzkiej Dekompresji na jednej scenie z "Zabili mi żółwia", "Armią", "Farben Lehre", "Maleo Reggae Rockers", "Akurat" "Habakukiem" i "T.Love" ), Frankfurcie nad Menem, Częstochowskiej "Dolinie Miłosierdzia", podczas ŁPP. w łódzkim "Lizard King'u" z okazji beatyfikacji JP II., czy na festiwalach dla młodzieży w Wołczynie, Kuklówce, Świdnicy. Muzycy nagrali ostatnio piosenkę "Wolność", wespół z rapującym ks. Jakubem Bartczakiem.

 Ale, żeby nie być gołosłownym, polecam Wam takiego oto hiciora: 



niedziela, 30 czerwca 2013

Polecam muzycznie :)



 Wigilia Paschalna u Pijarów w Rzeszowie ...  są wakacje, dawno po świętach, ale  piosenka - na każdy dzień;)) Polecam!!!

czwartek, 9 maja 2013

Noe z Żółtej Willi

to taka drobna recenzja z warsztatu :)


W krótkim czasie został jednym z najpoczytniejszych i płodnych zarazem francuskojęzycznych pisarzy na świecie, a jego utwory tłumaczy się na ponad 30 języków. I choć Erric Emmanuel Schmitt znany jest głównie jako twórca teatralny, potrafi pisać też dobre książki. „Dziecko Noego” to najlepszy przykład kunsztu literackiego autora.
Oparta na faktach powieść nie wpisuje się w żadnym wypadku w twórczość apokryficzną,a sam tytuł może być mylący. Nie ma wiele wspólnego ze stricte biblijnymi opowiadaniami. Mamy tu do czynienia raczej z daleko posuniętą metaforą czasów II wojny światowej. Schmidt niemiecką okupację Belgii, a przede wszystkim Holocaust,porównuje do potopu, „sierociniec” – Żółtą Willę do Arki, a charyzmatycznego Ojca Ponsa ubiera w szaty Noego .
Autor po raz kolejny sięga więc po bardzo trudną dla wielu tematykę. Wcześniej, w „Oskarze i Pani Róży”,zaserwował czytelnikom wzruszającą historię nieuleczalnie chorego na białaczkę chłopca, któremu wolontariuszka Róża pomaga pogodzić się ze śmiercią. Ta opowieść o ludzkim cierpieniu, wielkiej wrażliwości i empatii względem drugiego człowieka, odbiła się w literackim (i nie tylko) świecie szerokim echem. Niedługo po publikacji, została zaadaptowana do potrzeb gry scenicznej, reżyser Marek Piwowarski w Teatrze Telewizji stworzył spektakl „Oskar”, a znakomita polska pływaczka – Otylia Jędrzejczak, po przeczytaniu książki postanowiła zlicytować swój złoty medal olimpijski na rzecz chorych dzieci.
Podobnie jak Oskar w obliczu śmierci, 7 – letni Joseph z „Dziecka Noego” staje przed największym w życiu wyzwaniem - grą o życie i własną tożsamość. Z perspektywy czasu snuje opowieśćo sobie samym, rozpoczynając ją słowami: „Kiedy miałem dziesięć lat, należałem do grupy dzieci, które co niedziela wystawiano na licytację”. Licytacja -dziesięć kroków na scenie w centrum miasta, dla młodych Żydów, którzy przeżyli wojnę,staje się nadzieją na odnalezienie prawdziwych rodziców lub przynajmniej rodziny adopcyjnej…Tu rozpoczyna się retrospekcja, której narratorem – co charakterystyczne dla twórczości Errica Emmanuela Schmitta – jest dziecko.
Joseph trafia do Żółtej Willi. Miejsce oficjalnie zwanego internatem, kryjącego w sobie mnóstwo tajemnic. Jedną z nich jest pochodzenie chłopców, którzy z oczywistych (choć nie dla nich) powodówkąpią się w dwóch grupach. Inną jest ironiczna postać Ojca Ponsa, który jako katolicki ksiądz za wszelką cenę próbuje zachować w dzieciach żydowskiego pochodzenia ich wiarę, tradycję i kulturę. Sam studiuje Stary Testament i wykłada go małemu Josephowi w mistycznej synagodze w piwnicach kościoła. Kapłan we współpracy z zdeklarowaną ateistką, zaprzyjaźnioną aptekarką – zwaną pieszczotliwie przez znajomych – „Psiakrew” kompletuje też każdemu z podopiecznych fałszywe dokumenty. Robi wszystko, by chłopcy przeżyli…
Tak jak w „Oskarze i Pani Róży” czy „Kiki van Beethoven”, w książce „Dziecko Noego” Schmidt zaskakuje, wzrusza i skłania do refleksji. Podaje czytelnikowi okraszoną humorem historię o inności, tolerancji, poszukiwaniu własnej, tłamszonej przez niemiecki terror, tożsamości. Udowadnia, że o bolesnej prawdzie i dobru, można mówić w piękny a zarazem prosty sposób, bez zbędnego sentymentalizmu. Fabuła wciąga, a lekkie pióro autora sprawia, że książkę chce się „połknąć” w całości, pomimo tego, że powinno się konsumować ją porcjami, powoli „trawiąc” każdą z nich. Nie ma jej za co krytykować. 
Jednym słowem: „Dziecko Noego” – pozycja obowiązkowa.

środa, 13 lutego 2013

Środa, co POPIELCEM się zwie ...

       Niedawno konsumowaliśmy świąteczne pierogi, dzieliliśmy się opłatkiem, a w większości stacji radiowych wałkowano na okrągło "wiecznie żywy" przebój George'a Michaela - "Last Christmas"... Rok liturgiczny jest jednak niebywale dynamiczny.  Boże narodzenie minęło, był krótki "okres zwykły" i czas zaczynać ... Wielki Post. Dzisiejszy dzień -  Środa Popielcowa daje mu początek. To nie będzie długi artykuł. Powinienem się teraz uczyć, ale chciałem  napisać kilka zdań (choć i to może być dziś dla mnie nie lada wyznaniem, biorąc pod uwagę fakt, że mój brzuch domaga się pokarmu ... ale cóż ... post ścisły - rzecz święta).
"Prochem jesteś i w proch się obrócisz" usłyszałem dzisiaj od najstarszego w Rzeszowie Pijara, którego zresztą bardzo cenię, a który nie skąpił popiołu mojej głowie.To ważne słowa... Przypominają o ludzkim przemijaniu. Gdybym chciał też wskazać dni, których sztandarowymi słowami mogłyby być te z wiersza ks. Jana Twardowskiego "Spieszmy się kochać ludzi", byłby to na pewno dzień Wszystkich Świętych ... ale        i właśnie Środa Popielcowa...

"[...] I nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości czy pierwsza jest ostatnią czy ostatnia pierwszą." Wielki Post to czas na zastanowienie się nad losem każdego z nas, nad tym co czeka  po 'tamtej stronie', nad celem śmierci Jezusa i jej konsekwencjami dla człowieka ... ale również ... nad zwykłymi, prozaicznymi rzeczami - wyzwaniami, z którymi każdego dnia przychodzi nam się mierzyć...; to po prostu czas, by się zatrzymać.

Wielki Post zaczynam z refleksją, a nawet, pewnego rodzaju, obawą. Odmawiając modlitwę "Ojcze nasz", mówimy: "bądź wola Twoja". Patrząc na obraz Jezusa Miłosiernego, czytamy: "Jezu ufam Tobie"...

Czasem mam wrażenie, że te słowa są jak wyrok. Że modląc się nimi, musimy liczyć się z przykrymi konsekwencjami. Że zdając się na Boga, dostaniemy kamieniem w głowę, wpadniemy pod samochód albo stanie się coś jeszcze gorszego. Ale to chyba tak nie działa  ... Takie myślenie jest nie-fair wobec Nieba. Bóg może dać człowiekowi coś naprawdę fajnego, wymarzonego tutaj, na Ziemi. Dobrze, że mam całe 40 dni, aby to zrozumieć ...


O faryzeuszach, myciu rąk i innych takich ...

  
 Dla pijarskie-lso.blogspot.pl
"U Jezusa zebrali się faryzeusze i kilku uczonych w Piśmie, którzy przybyli z Jerozolimy. I zauważyli, że niektórzy z Jego uczniów brali posiłek nieczystymi, to znaczy nie obmytymi rękami. Faryzeusze bowiem, i w ogóle Żydzi, trzymając się tradycji starszych, nie jedzą, jeśli sobie rąk nie obmyją, rozluźniając pięść. I gdy wrócą z rynku, nie jedzą, dopóki się nie obmyją. Jest jeszcze wiele innych zwyczajów, które przejęli i których przestrzegają, jak obmywanie kubków, dzbanków, naczyń miedzianych. 

Zapytali Go więc faryzeusze i uczeni w Piśmie: «Dlaczego Twoi uczniowie nie postępują według tradycji starszych, lecz jedzą nieczystymi rękami?» Odpowiedział im: «Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane: "Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem swym daleko jest ode Mnie. Ale czci Mnie na próżno, ucząc zasad podanych przez ludzi".
Uchyliliście przykazanie Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji, dokonujecie obmywania dzbanków i kubków. I wiele innych podobnych rzeczy czynicie».
I mówił do nich: «Umiecie dobrze uchylać przykazanie Boże, aby swoją tradycję zachować. Mojżesz tak powiedział: "Czcij ojca swego i matkę swoją", oraz: "Kto złorzeczy ojcu lub matce, niech śmiercią zginie". A wy mówicie: "Jeśli kto powie ojcu lub matce: Korban, to znaczy darem złożonym w ofierze jest to, co by ode mnie miało być wsparciem dla ciebie", to już nie pozwalacie mu nic uczynić dla ojca ni dla matki. I znosicie słowo Boże przez waszą tradycję, którąście sobie przekazali. Wiele też innych tym podobnych rzeczy czynicie»."

 ***
Dzisiaj znowu, jak przed laty, w moich uszach zagrał refren: „nim usiądziesz do kanapek, nie zapomnij umyć łapek”. Ale zanim o higienie w świetle Ewangelii, kilka słów o… faryzeuszach … 
Zapewne niejeden socjolog uznałby ich za współczesny filar demokracji. Utarło się przecież, że opozycja ma jedno zadanie - krytykować. Nie dla samego krytykowania, ale żeby w jawny sposób legitymizować – czyli chwalić za dobre, ganić za złe - władzę. W przypadku faryzeuszy, trudno mówić jednak o pozytywnej, konstruktywnej krytyce. Oni działają raczej jak targowe przekupki: wytykają konkurencji wszystko, co w ich mniemaniu jest „nie halo” i denerwują się, kiedy ktokolwiek ośmieli się zaburzyć względny targowy spokój, chociażby przez wprowadzanie nań nowych produktów. 
Biorąc pod uwagę fakt, że dzisiaj mianem faryzeuszy określa się ludzi fałszywych i obłudnych, trudno uznać tamtych - współczesnych Jezusowi - za porządnych. Dla nich ważna jest tradycja, a każdy kto jej nie akceptuje, sieje ferment. Za takiego uznany został nawet sam Jezus. A wszystko przez to, że nie w smak były mu puste, świątynne reguły czystości. Faryzeusze myli ręce, myli naczynia, żeby usunąć z nich wszelką nieczystość. Zwyczaj ten w żadnym wypadku nie wywodził się ze Starego Testamentu, jak sami „uczeni w Piśmie” sądzili. Wziął swój początek prawdopodobnie z kultury i wierzeń greckich. Jezus jest temu przeciwny. Uważa, że szukanie właściwej drogi w bezużytecznych gestach, a nie w przestrzeganiu Bożych przykazań jest bez sensu. 

Nie warto jednak analizować powyższego fragmentu Pisma Świętego w kontekście wyłącznie historycznym, trzeba szukać to pewnej nauki na dziś – na każdy kolejny dzień. I nie chodzi tu o mycie rąk przed każdym posiłkiem (choć to też warte jest zachodu) ani o wkładanie naczyń do zmywarki, ale o szukanie w symbolach, którymi się posługujemy, głębszego sensu. I tak na przykład … kiedy modląc się wołamy: „przepuść nam nasze grzechy”, powinniśmy to robić nie tylko, by „mieć zaliczone”, ale przede wszystkim dlatego, że tego chcemy i o to naprawdę, z całego serca, prosimy.