wtorek, 24 grudnia 2013

Już blisko...

Za chwilę "Pasterka". Czekam z niecierpliwością. Może w tej całej konsumpcji Świąt, związanej z kupowaniem prezentów, przygotowaniem potraw i wszechobecnym sprzątaniem, jest też coś ważnego. Wszystko robi się po to, by być blisko drugiego człowieka ( no ... może z wyjątkiem słuchania George'a Michela i jego "Last Christmas") . To naprawdę świetna sprawa.

Żeby tylko nie zapomnieć, że właśnie dziś - jak co roku - rodzi się dla nas Bóg, a nasze "bycie blisko" trzeba skierować również w Jego stronę.

Życzę Wam zdrowia, wszelkiej pomyślności i byśmy każdego dnia mogli powiedzieć sobie: nie jestem, w swojej wierze, takim żółtodziobem jakim byłem wczoraj - zrobiłem krok do przodu!

A to muzyczny upominek ode mnie :) o Józefie, ten to dopiero BYŁ BLISKO

niedziela, 24 listopada 2013

Król i basta!


Dawno, dawno temu (a może wcale nie tak dawno, bo w 1925r.), papież Pius XI wprowadził, do liturgii kościoła katolickiego, Uroczystość Chrystusa Króla. Kiedyś obchodzono ją w październiku, obecnie w ostatnią niedzielę roku liturgicznego. Tak jest – ostatnią. Za tydzień I niedziela Adwentu, czyli czas „oczekiwania”, ale przed nią jeszcze Andrzejki (zabawy i hulanki do białego raaa … teoretycznie tylko do północy).
Wracając jednak do tematu – chyba nie ma na świecie chrześcijanina, który w pełni świadomie zanegowałby fakt, że Jezus Królem rzeczywiście jest. Przyszedł do nas jako bobas, dorastał, żył wśród ludzi, a później umarł za nich na krzyżu. Ogromny akt poświęcenia.  Teraz szczypta mądrości z ekai.pl : „W ikonografii Chrystus Król już od starożytności przedstawiony jest jako Pantokrator, czyli Wszechwładca, zasiadający na tronie, mający ziemię za podnóżek lub trzymający glob ziemski w dłoni. Tak przedstawiają Jezusa dawne ikony i mozaiki. Tak też wielokrotnie ukazuje Go Apokalipsa - jako zasiadającego na tronie, któremu całe stworzenie oddaje cześć”.
Święto Chrystusa Króla jest również dniem Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. KSM to ogólnopolskie stowarzyszenie, które wyrosło z Akcji Katolickiej, skupiające młodzież wierzącą. Powstało w 1934 r. (ciekawe, ile lat mają teraz pierwsi „KaeSeMowscy” młodzieńcy ;) ?) Zajmuje się zmienianiem siebie i otocznia zgodnie z wartościami chrześcijańskimi – to dopiero misja!
Zdecydowanie bliższa mojemu sercu formacja, która dzisiaj świętuje, zwie się intrygująco: LSO. Ten tajemniczy skrót to nic innego, jak Liturgiczna Służba Ołtarza. Każdy kto w kościele był przynajmniej raz w życiu,  z jej członkami na pewno miał do czynienia. Ubiór charakterystyczny: białe komeżki, kołnierzyk np. fioletowy, czasem „sutanka” – u Pijarów w Rzeszowie długa, czerwona spódnica, sprawiająca, że jej właściciel wyglądem przypomina młodego biskupa (choć w rzeczywistości jest po prostu – MINISTRANTEM). Młodzian postawiony w hierarchii wyżej, bardziej doświadczony, wiedzący co, gdzie i kiedy, ubrany jest w białą albę i przepasany sznurkiem (czyt. „cingulum”) – to LEKTOR. A więc ministrant, lektor i dziewczyny ze scholi tworzą ekipę, która dzisiaj „baluje”.
Pamiętam rok 2001. Były wakacje. Wcześniej nigdy o tym nie myślałem (więcej – o kiszonych ogórkach i pieniążkach w podłodze - na http://siwizna.blogspot.com/2012/02/duga-przygoda-czyli-czas-na-mae_26.html), ale pod wpływem chwili zgodziłem się.  Tato zaprowadził mnie do Zakrystii. Co było dalej? Przez kolejne 12 lat chadzałem tam, wychodziłem przed ołtarz, dzwoniłem dzwonkami i gongiem, przypalałem węgielki w kadzielnicy, nosiłem krzyż, stawałem przy ambonie i modliłem się. Ważny to był/jest, dla mnie, okres w życiu. Przez te wszystkie lata, będąc ministrantem a później lektorem, miałem oczywiście chwile zwątpienia.  
Ale,  jak to Budka Suflera zwykła grać, „po nocy przychodzi dzień”, więc (mogę stwierdzić z czystym sumieniem, że) bycie dla Pana Boga zawsze dawało i wciąż daje mi radość.


Chwała Panu! 

piątek, 1 listopada 2013

Ksiądz Jan od biedronki

Ktoś powiedział mi kiedyś, że mam przy sobie mocną ekipę. Faktycznie, moi patronowie to zdecydowanie pierwsza liga wśród świętych: św. Jakub, Archanioł Michał i Archanioł Gabriel. Te znajomości muszą zaprocentować! 


Dzisiaj 1. listopada, Dzień Wszystkich Świętych. Święto paradoksalnie bardzo radosne. W czasach PRL-owskich, starano się nadać mu charakter świecki i nazywano je dniem Wszystkich Zmarłych albo Świętem Zmarłych. Ta nazwa  utrwaliła się w świadomości wielu osób, jako kościelna uroczystość: Wszystkich Świętych. Zmarłych - de facto - wspominamy jutro (Zaduszki).

Odkąd pamiętam, wraz z nastaniem listopada, nie dało się w gazetach nie zauważyć wiersza ks. Jana Twardowskiego "Spieszmy się", a w stacjach radiowych Budki Suflera, śpiewającej, że wszyscy święci balują w niebie i złoty sypie się kurz. Ja też dzisiaj przywołam słowa "ks. Jana od biedronki", ale nie te, najbardziej "oklepane":

Kiedy wy­daje się, że wszys­tko się skończyło,
wte­dy do­piero wszys­tko się zaczyna.


                                   ks. Jan Twardowski

piątek, 25 października 2013

Dzieci i ryby głosu nie mają, a księża bardzo źle nim władają

Im dłużej studiuję, tym bardziej pewny jestem tego, że ludzie nie potrafią mówić. Albo lepiej - nie potrafią przemawiać. Wielu wykładowców z naprawdę ciekawego tematu, potrafi zrobić przykre dla uszu, oczu i umysłu, wystąpienie (nudne jak flaki z olejem). I niestety nie jest to przywara wyłącznie nauczycieli akademickich. Wśród księży widzę sprawę podobnie. Nieraz po Mszy Świętej, czuję się winny. Winny tego, że nie słuchałem (kazania, czytań, Ewangelii). Usprawiedliwiam się tylko stwierdzeniem - "przecież tego nie dało się słuchać". I to nie ze względu na treść, ale ze względu na formę. Niestety, nasza homiletyka (dział teologii zajmujący się głoszeniem kazań) leży i kwiczy. Próżno liczyć, że się szybko z tej gleby podniesie. Ale żeby spuścić trochę powietrza z mojego grobowego wpisu, muszę powiedzieć, że widzę też światełko (albo światełka) w tunelu. W swoim życiu, oprócz trudnych do przeżycia kazań, wysłuchałem wielu znakomitych. I tak, naprawdę świetnym kaznodzieją jest ks. Piotr Pawlukiewicz. Nie ma w jego wypowiedziach nic ze zbędnego patosu  wielu biskupów i upchanych w każde zdanie metafor. To właściwy człowiek na właściwym miejscu. Z przyjemnością słucham go w kościele, jak i w radiu. Ksiądz Pawlukiewicz mówi językiem współczesnym. (http://www.youtube.com/watch?v=ZdJhuC7wtL8) Nie sypie z rękawami archaizmami, które prędzej nić dwudziestolatek, zrozumiałby Mieszko I. Co ważne, podchodząc do ambony, jest normalny - tak po prostu, nie zakłada maski jedynego sprawiedliwego. Podejrzewam, że gdyby kupuje w sklepie pieczywo, mówi do ekspedientki  podobnie jak do wiernych. 
Innym , który znalazł swój sposób na mówienie o Bogu, jest Jakub Bartczak z Wrocławia, określany mianem "rapującego księdza". „Wywodzę się z hip-hopowego środowiska. Rapowałem w przeszłości z bratem i przyjaciółmi. Było to na długo przed seminarium, ale poczułem powołanie i wybrałem taką drogę życia, jako kapłan” – powiedział. Ks. Jakub przyjął święcenia w 2007 roku. Wcześniej działał w zespołach: "Drugi element i WN Drutz". Swoją hip-hopową zajawkę zamienił w  formę Ewangelizacji. Czasem żałuję, że Wrocław jest tak daleko, bo chętnie zobaczyłbym księdza, który razem z dzieciakami rymuję:
"Człowieku, czytaj pismo święte
Pytaj, czytaj, weź do ręki ”Żywe Słowo”, te ”Święte Księgi”
Do wyprostowania są drogi kręte
Człowieku, czytaj pismo święte
Pytaj, czytaj, Święte Księgi
Za słowo życia – Bogu dzięki!".



Takich ludzi jest  więcej (i mam szczęście znać ich osobiście), ale wciąż zbyt mało. "Proście Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo". I żeby ci robotnicy, ze swoim słowem, potrafili dotrzeć do ludzi  :)

środa, 23 października 2013

"Marionetka w rękach Boga"






Czat z Martą Kalandyk,
studentką UJ, absolwentką studia aktorskiego Lart w Krakowie, śpiewającą aktorką Teatru „Atmosfera”                                                                                                                                                                              


    
                  
                                                                 
                                                                                                                                       Żółtodziób: Zapytałem Cię kiedyś, co czuje człowiek, mając „spoczynek w Duchu Świętym” (kiedy leży na ziemi). Powiedziałaś, że to niezwykłe, słodkie uczucie. Z perspektywy czasu odbierasz to doświadczenie inaczej?


Marta Kalandyk: Wbrew pozorom, to bardzo osobiste pytanie i trudno udzielić na nie jednoznacznej odpowiedzi. Każdy przeżywa je w inny sposób i Duch Święty każdego dotyka inaczej. Mogę opowiedzieć o sobie. Co się czuje? Faktycznie, jest to coś wyjątkowego, ciepłego, pełnego pokoju, radości i miłości. Za każdym razem gdy tego doświadczam, myślę sobie: Panie, dzięki Ci, że to czuję ! Zdaję sobie też sprawę, że tyle grzechów, tyle rzeczy z których nie jestem dumna, mam na swoim koncie,  a mimo to Bóg, Duch Święty daje mi tak ogromną łaskę, tyle siły. Po tym zawsze mam poczucie, że jestem na właściwym miejscu. Bóg to najlepsze co mogło mnie w życiu spotkać i nie mogę tego zaniedbać. Tak jak wspomniałam, spoczynek w Duchu Świętym to nie tylko leżenie na ziemi, ale też coś innego. Nie zapomnę sytuacji, kiedy podchodząc do błogosławieństwa nie upadłam, ale poczułam, że coś wchodzi we mnie od głowy przez całe ciało, cudowna energia. Byłam tym roztrzęsiona, musiałam usiąść by dojść do siebie.

Ż: Po tym co mówisz, muszę stwierdzić, że jesteś bardzo wrażliwą osobą. To powód, dla którego zajęłaś się muzyką?

MK: Tak, jestem bardzo wrażliwą osobą, ale to na pewno nie był jedyny powód, dla którego zajmuję się tym, czym się zajmuję. Pewnie dzięki temu, jestem bardziej wyczulona na słowa       i dźwięki, ale odkąd pamiętam, muzyka zajmowała najważniejsze miejsce w moim życiu i sercu.

Ż: Lubisz śpiewać o Bogu… hmmmmm… a może raczej dla Boga?

MK: Zdecydowanie dla Boga, na Jego cześć i chwałę. A czy lubię? Tak lubię, a nawet kocham to robić. To właśnie w piosenkach o Bogu stawiałam swoje pierwsze wokalne kroki w Małym Chórze św. Józefa Kalasancjusza, z którym jestem nierozerwalnie związana. Inną kwestią jest to, że są to po prostu bardzo piękne utwory, które śpiewa się z ogromną przyjemnością.

Ż: Kiedy usłyszałem "Chlebie najcichszy" w Twoim wykonaniu, byłem pod ogromnym wrażeniem. Z drugiej strony śmiałem się z tego, że lubisz Beyonce (za to przepraszam). Czy można powiedzieć, że śpiew to jest Twoja forma modlitwy?

MK: Inspiruje się wieloma wokalistami. Beyonce jest naprawdę świetna!  W dalszym ciągu ją bardzo lubię. Miło, że podoba Ci się moje wykonanie ,,Chleba". Za każdym razem, gdy śpiewam tę piosenkę, na chwile uciekam z „tu i teraz” i przenoszę się w jakąś inną czasoprzestrzeń. Zatracam się w muzyce, słowach i śpiewam całym sercem. To jest bardzo wyjątkowy utwór. I tak, zdecydowanie śpiew to moja forma modlitwy. Często sobie myślę, że chyba chodzi też o to, żeby Bogu ofiarować to, co się od Niego dostało, swoje talenty. I ja to właśnie robię, a raczej staram się robić, jak tylko mogę najlepiej.

Ż: Czyli warto czasem zamienić „zdrowaśki” na inną formę modlitwy?

MK: Każda forma jest dobra i ważna. Wydaje mi się, że nie liczy tu się ilość odmówionych „zdrowasiek” czy prześpiewanie, od deski do deski, śpiewnika pielgrzymkowego. Nie, tu chodzi o intencje, z jakimi coś robimy.

Ż: Zawsze bawiły mnie wywiady typu „dokończ zdanie”, ale nie mogę się powstrzymać: teatr to dla mnie…

MK: Dotarliśmy do najtrudniejszego pytania. Hhmmm.. teatr to dla mnie… chyba nie mogę odpowiedzieć jednym zdaniem, bo to za mało, by umieścić w nim wszystkie te rzeczy, które krążą mi po głowie, gdy myślę o teatrze.

Ż: Od ponad roku kierujesz Teatrem Atmosfera, działającym przy parafii oo. Pijarów w Rzeszowie. „Atmosfera” – skąd ta nazwa?

MK:  Nie wiem czy można mówić, że kieruję teatrem. Chyba nie, bo nie poczuwam się do roli kierownika. Jestem jedną z jego części, bo „Atmosferę” tworzą ludzie - każdy z osobna wnosi coś wyjątkowego i swojego, a nazwa to odzwierciedla. W naszym Teatrze panuje dobra, przyjacielska atmosfera; nazwa powstała specjalnie na ubiegłoroczny Przegląd Teatrów Pijarskich w Łowiczu.

Ż: Przegląd Teatrów Pijarskich w Łowiczu - chyba udane przedsięwzięcie?

MK: Tak, i to bardzo !

Ż: Zdobyliście tam nagrodę publiczności za spektakl „Którędy do nieba”. Kolejne wyzwania sceniczne w planach?

MK: Zdecydowanie. Wyzwania już się powoli realizują na naszych próbach. I muszę przyznać, że jeśli wszystko wyjdzie tak jak chcemy, a mam ogromną nadzieję, że tak będzie, to już niedługo zaprezentujemy na scenie coś wyjątkowego. Przed nami sporo pracy -  trzeba oswoić teksty i przygotować stroje. I choć działanie w teatrze to przyjemność, mimo wszystko trzeba też dać trochę z siebie. Ale warto tak się męczyć, chociażby po to, by zobaczyć uśmiech na twarzach ludzi, którzy przyszli na przedstawienie.

Ż: Wspomniałaś o trudnych pytaniach. To teraz bomba: co daje Ci wiara?

MK: Może zabrzmi to dość dziwacznie, ale widzę siebie jako marionetkę w rękach Boga. Gdy tą lalką nie kieruje niczyja ręka, spoczywa biedna i smutna w jakimś szarym kącie, lecz gdy ma nad sobą czyjąś pieczę, jest inna - wesoła i radosna, jest szczęśliwa. Wiara daje mi siłę, by ufać w to, że dam radę, że podołam wszystkim trudom i wyzwaniom, które pojawiają się w moim życiu. Moimi nitkami kieruje Bóg. Daje mi poczucie, że nie siedzę smutna i samotna w kącie, gdy nie mam siły, lecz jestem prowadzona przez życie „cudowną ręką”. Wszystko to , co dzieje się w moim życiu, dzieje się po coś i choć ja tego nie rozumiem, to Bóg wie i pewnego dnia pozwoli mnie samej to zrozumieć.

Ż: Czas kończyć. Przesądni powiedzieliby, że nie powinienem o to pytać, ale co mi tam: o czym marzysz? (proszę, nie odpowiadaj tylko jak Miss Polonia – wyłącznie o pokoju na świecie) J

MK: No wiesz, w tej kwestii muszę się zgodzić z Miss Polonią, bo pokój na świecie jest bardzo potrzebny. Ale o czym marzę ja? O wielu rzeczach - większych i mniejszych. Nic konkretnego nie powiem, bo marzymy o czymś, a życie często daje nam coś innego. Chyba nie ma sensu wypowiadać tego na głos.

niedziela, 20 października 2013

Polskie czytelnictwo religijne jest słabe


Rozmowa z Michałem Wilkiem,
Prezesem Wydawnictwa eSPe z Krakowa, 
biblistą, autorem książek, publikacji i tłumaczeń


Żółtodziób: Czy Polacy są narodem, który lubi czytać?

Michał Wilk: Tak. Wbrew temu, co się potocznie sądzi o czytaniu w Polsce. Najlepiej rzeczywistość oddają fakty. A fakty są takie, że mamy w Polsce ponad 10 tysięcy podmiotów prawnych przyznających numer seryjny ISBN, a zatem wydających książki. 10 tysięcy wydawnictw na 40 milionów ludzi. To ewenement w skali Europy! Oczywiście, połowa z tych 10 tysięcy wydawców to jakieś fundacje robiące swoje ulotki, ale mimo to procent jest naprawdę wysoki. Jeśli liczbę tytułów wydanych w roku 2011 podzielimy przez 365 dni roku, wychodzi, że dziennie w Polsce ukazuje się 213 książek. A zatem owszem, Polacy chętnie czytają, a przynajmniej chętnie kupują książki).Uważam jednak, że trzeba iść w innym kierunku – nie starać się podnosić czytelnictwo mierzone ilością sprzedanych tytułów, lecz szeroko pojętą kulturę czytania, a tu niestety jesteśmy w szarej końcówce.

Ż: Co czytamy najchętniej?

MW: Pięć pierwszych pozycji w rankingu Biblioteki Analiz zajmują: książki kucharskie, proza z wampirami w roli głównej, szeroko pojęta fantastyka, przewodniki turystyczne i horrory.

Ż: Jaka jest więc rola książki w życiu człowieka?

MW: Nie wiem…Wiem, jaka jest natomiast rola książki w moim życiu. . Za dnia – to mój chleb powszedni i źródło dochodów: pracuję w wydawnictwie, prowadzę własną firmę świadczącą usługi wydawnictwom, zajmuję się „wynajdowaniem” tytułów na rynku hiszpańskim, włoskim i angielskim oraz negocjowaniem warunków sprzedaży praw na rynek polski, jestem też tłumaczem z czterech języków… To kawał życia poświęcony książce.

Ż: Jak duże wzięcie mają prasa i książki katolickie?

MW: Niewielkie. Przeciętny nakład tytułu książki to 1300 sztuk. Prasy – od 500 do 5000. Oczywiście są pisma jak Niedziela czy Gość Niedzielny, które szczycą się wysokimi nakładami (po kilkadziesiąt tysięcy), ale to nie są obiektywne dane. Biskupi poszczególnych diecezji zobowiązali proboszczów do obowiązkowego zakupu pewnej ilości numerów dla każdej parafii. Duża część tych gazet jest opłacana, ale trafia do koszy na śmieci , bo nikt ich nie kupuje. A nakłady są w ten sposób zawyżane. Generalnie polskie czytelnictwo religijne jest słabe.

Ż: Czy wydawcy katoliccy mogą zaoferować potencjalnemu czytelnikowi coś ponad to, co oferują „zwykli” wydawcy

MW: Tak. Przykład? Wydawnictwo eSPe, oprócz sprzedaży książek katolickich, prowadzi osobną księgarnię internetową (twoje poradniki.pl) z książkami o tematyce psychologicznej. Z samych książek religijnych żadne wydawnictwo nie byłoby w stanie się utrzymać, jeśli nie ma ekstra dotacji na z zakonu, który jest właścicielem takiego wydawnictwa…

Ż: Jak zachęcić ludzi do czytania, w szczególności prasy i książek katolickich?


MW: Ludzie czytają to, co jest ciekawe. A jakieś 85% książek religijnych wydawanych w Polsce to śmiertelne nudziarstwo… W ostatnich latach się to zmienia, ale generalnie rynek książki religijnej bardzo jeszcze odstaje od normy. Trzeba szukać ciekawych tytułów – to jest podstawa. Innym sposobem działania jest marketing i reklama – jak w każdym innym wydawnictwie. Tylko to jest skuteczne. Na zachęty księży z ambony dawno przestaliśmy liczyć, gdyż to nic nie daje.

"Wiara okiem żółtodzioba" na facebooku :)



ZAPRASZAM!